Nie ulega wątpliwości, że od czasu wyborów nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych, Joe Bidena, z Ameryki wieje nowy wiatr. Jak się okazuje, dla wszystkich obrońców życia ludzkiego oraz przywiązanych do wartości katolickich, jest to wiatr zdecydowanie niepomyślny. Wśród pierwszych decyzji nowego prezydenta znalazło się anulowanie dyrektyw poprzedniego prezydenta, Donalda Trumpa, wspierających ochronę życia nienarodzonych. Wśród nich było przywrócenie finansowania największych organizacji proaborcyjnych, takich jak np. aborcyjnego giganta Planned Parenthood. Dzięki przywróceniu finansowania ze strony państwa tego typu organizacje będą w stanie zintensyfikować swoją aktywność na skalę globalną. Biden zadeklarował też gotowość powołania do Sądu Najwyższego sędziów, którzy będą działali w myśl słynnego rozstrzygnięcia prawnego Roe versus Wade z początku lat siedemdziesiątych XX w. Otwarło ono drogę do legalnej aborcji na terenie całych Stanów Zjednoczonych przez cały okres ciąży, przewidując jedynie możliwość ograniczenia tego prawa w drugim i trzecim trymestrze ciąży poprzez regulacje w poszczególnych stanach. Poza tym nowy prezydent zadeklarował wprowadzenie sankcji finansowych wobec krajów, które sprzeciwiają się roszczeniom środowisk LGBT. Oczywiście Biden widzi w swoich inicjatywach proaborcyjnych zabezpieczenia „zdrowia reprodukcyjnego”, a w promowaniu postulatów mniejszości seksualnych – ochronę ich podstawowych praw.
Te posunięcia nie są w sumie zaskoczeniem, zważywszy zapowiedzi z kampanii prezydenckiej, ale także w kontekście tego, że Biden powołał na stanowisko wiceprezydenta Kamalę Harris, prawniczkę hinduskiego pochodzenia, znaną ze swojej proaborcyjnej aktywności oraz intensywnego wspierania roszczeń mniejszości seksualnych. Musi jednak dziwić fakt, że Joe Biden deklaruje się jako katolik. W tym kontekście można i trzeba zapytać, czy osoba, która nie tylko wyznaje poglądy radykalnie sprzeczne z kluczowymi normami moralnymi powiązanymi z wiarą katolicką, ale także aktywnie podejmuje strategiczne decyzje promujące te poglądy, może określać siebie wiarygodnie jako katolik?
Biden zdaje się być zwolennikiem dosyć popularnego współcześnie stanowiska, że wiara jest sprawą prywatną. Stanowi ona coś w rodzaju osobistego kolorytu każdego człowieka, który jednak nie powinien w żaden sposób wpływać na jego aktywność publiczną. Przywołując klasyczne dictum, katolik powinien zostawić swoje sumienie w przedsionku swojego urzędowego gabinetu. W myśl tej koncepcji wolno mu oczywiście kierować się zasadami swojej wiary, ale jedynie w przestrzeni prywatnej i w tym, co odnosi się bezpośrednio do zbawienia. Jednak w przestrzeni publicznej musi odłożyć swoje, płynące z wiary przekonania, również moralne i zachować „neutralność”. Ta ostatnia jest zazwyczaj definiowana w taki sposób, że w końcowym rozrachunku poglądy takiego katolika będą się pokrywały z przekonaniami ateistów i agnostyków. Ludzie nie odwołujący się do Boga mogą zatem w przestrzeni publicznej czuć się jak u siebie, wierzący natomiast muszą udawać, jakby nimi nie byli i stwarzać wrażenie, że wiara nie ma ostatecznie wpływu na ich decyzje moralne i sposób życia.
Taka koncepcja jest w sposób oczywisty karykaturą wiary katolickiej. Próba wypchnięcia konsekwentnych katolików z życia publicznego, a jednocześnie użycia określenia „katolik” jako listka figowego służącego do ukrycia postępującej ateizacji przestrzeni publicznej, musi spotkać się ze sprzeciwem. Narusza bowiem jedną z fundamentalnych zasad państwa prawa, jaką jest wolność sumienia i wyznania. Tak, jak ateiści i agnostycy, pełniący urzędy publiczne, mają prawo do inicjowania i popierania takiego ustawodawstwa, które – ich zdaniem – służy dobru wspólnemu, tak samo muszą mieć do tego prawo również ludzie wierzący. Neutralność na pewno nie może polegać na promowaniu podwójnych standardów.
W jednym z wywiadów udzielonych w 1986 r. przez kard. Josepha Ratzingera, ówczesnego prefekta watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary, postawiono mu pytanie, czy nie należałoby ograniczyć wymogu jedności w Kościele katolickim jedynie do kwestii ściśle dogmatycznych, natomiast cała sfera moralności czy nie powinna pozostać w gestii sumień poszczególnych ludzi, co dopuszczałoby szeroką paletę stanowisk. Ratzinger stwierdził, że wspólna praktyka życia jest tak samo ważna, jak wspólne prawdy wiary. „Istotną częścią chrześcijańskiej Tradycji jest pewność, że na przykład aborcja, rozwód lub homoseksualizm – nawet jeśli można dokonać tutaj tysięcy rozróżnień – są aktami sprzecznymi z wiarą chrześcijańską”.
Katolik, który zaczyna wyznawać poglądy moralne w jaskrawy sposób sprzeczne z zasadami wiary katolickiej popada w rodzaj duchowej schizofrenii i żyje w ostrym konflikcie ze swoją wspólnotą kościelną. Generalnie można chyba stwierdzić, że nowy amerykański prezydent jest w takim samym stopniu wiarygodnym katolikiem, jak wiarygodnym wegetarianinem jest osoba, której ulubionym daniem są krwiste befsztyki.
Ks. Marian Machinek MSF