Camino de Santiago

Wszystkie moje pielgrzymki odbyły się na przełomie lipca i sierpnia. Nie jest to pora optymalna ze względu na wysokie temperatury i zatłoczenie najbardziej popularnych szlaków. Mimo tych trudności, pielgrzymowanie również w tym czasie ma swoją wartość. Camino doprawdy może zmienić życie.  W poniższych linkach dzielę się kilkoma impresjami:

2007 Camino Francés

2010 Via de La Plata

2015 Camino del Norte

2017 Camino Portugués

2019 Camino Primitivo

Osoby, które chociaż raz pielgrzymowały do Santiago de Compostela, można podzielić na trzy grupy. Do pierwszej należą ci, których hasłem staje się: „Nigdy więcej!”. Drugiej grupie przyświeca maksyma: „Być może jeszcze kiedyś?”. Trzecia grupa to ci, dla których Camino stało się jak ukąszenie, z którego się nigdy nie zdrowieje. Należę do tej trzeciej grupy…  Dlaczego? To dziwne, ale na pytanie, co tam jest szczególnego, trzeba odpowiedzieć zgodnie z prawdą: właściwie nic! Camino to zmęczenie – nie tylko drogą, ale także ciasnotą w schroniskach, prymitywnymi warunkami, a czasami także dokuczliwą pogodą. Ale też Camino to bardzo intensywne bycie sam ze sobą, nieporównywalne z samotnym siedzeniem w swoim mieszkaniu. 

Co ciekawe: to niesamowite przeżycie swojej kondycji, dotknięcie granic swojej wytrzymałości, a przede wszystkim – bycie wydanym na spotkanie z Bogiem bez codziennych zagłuszaczy i rozpraszaczy, staje się udziałem jedynie kogoś, kto idzie przez dłuższy czas. Przez pierwszy tydzień moja świadomość jest jeszcze pełna hałasu, z którym przyszedłem. Jestem też zbyt mocno zaabsorbowany otarciami i bąblami, bólem mięśni i ramion od plecaka, a także codziennymi troskami o nocleg i jedzenie.I kiedy po tym tygodniu zaczynam już myśleć o tym, że za kilka dni wracam do domu, niewiele się wydarza.

Ale jeśli wiem, że spędzę jeszcze sporo czasu w drodze, wszystko się uspokaja…  Uświadamiam sobie, że miną kolejne dwa/trzy tygodnie, zanim wrócę do mojej codzienności…. I wtedy tworzy się we mnie dziwna bańka czasu, jaki mam dla siebie: moje aktualne problemy, z którymi przyszedłem – bledną i odchodzą w przeszłość; równie dalekie jest to, do czego wrócę po pielgrzymce. I pozostaje tylko tu i teraz. Nogi już się przyzwyczaiły i idą same – nie muszę im przeszkadzać i ich kontrolować. A ja jestem wolny do wejścia w głąb, jakiego do tej pory nie zaznałem. I mam na to całe godziny i dni. Czasami pojawiają się w świadomości dawne rany, nierozwiązane konflikty, wyrzuty sumienia, żale i oskarżenia, wątpliwości i piekące pytania. I trzeba je ścierpieć przez jakiś czas. Ale jeżeli  ich nie wypycham do podświadomości, lecz pozwalam im wybrzmieć, odchodzą na zawsze, zabliźniają się, bledną i maleją do właściwych dla nich rozmiarów, zostają wbudowane w mój duchowy życiorys. Ale na Camino też bardzo intensywnie dotyka mnie Ten, którego święty Augustyn nazywa „Wnętrzem mojego wnętrza” (Interior intimo meo). I mam wiele czasu, by się wadzić i godzić z moim Bogiem, by się dać przekonać, że jestem kochany z całym moim życiem, jakie dane mi było przeżyć do dzisiejszego dnia, by się poddać Jego prowadzeniu.  

To jest Droga, która jest rzeczywiście szlakiem Światła…