Campus Polska Przyszłości był pomyślany jako swego rodzaju szkoła letnia przeznaczona dla młodych liderów i aktywistów, stąd zapewne wybrano jako miejsce odbywającej się w dniach od 27 sierpnia do 2 września 2021 imprezy rozległy obszar Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. To jeden z najładniejszych i najrozleglejszych kampusów uniwersyteckich w Polsce. Na jego terenie znajdują się nie tylko sale wykładowe różnej wielkości oraz akademiki, w których można w czasie wakacyjnym przyjąć gości, przestrzenie spacerowe oraz rozległe obszary zielone, na których można ustawić tymczasowe hale, ale także stadion i jezioro wraz z infrastrukturą wypoczynkową. Zazwyczaj jednak szkoła letnia kojarzy się z transferem i popularyzacją wiedzy na wybrany naukowy temat, co byłoby zgodne z dawną ideą akademii. Wszak miała ona być wspólnoty uczących i uczonych i stanowić coś w rodzaju tygla, w którym ścierają się ze sobą różne idee. W tym wypadku jednak, chociaż organizatorzy podkreślali, że Campus Polska Przyszłości nie był organizowany przez żadną partię polityczną, trudno było widzieć go inaczej, jak tylko jako propagandową imprezę obecnej politycznej opozycji. Jej organizatorami oraz gośćmi byli wyłącznie politycy opozycji, w tym jej liderzy, lub też osoby związane z opozycją z obszaru nauki, kultury, polityki oraz mediów. Zaproszono także gości zagranicznych, jednak wyłącznie takich, którzy sympatyzują z aktualną polską opozycją. Niektóre tematy paneli dyskusyjnych i warsztatów nie pozostawiały wątpliwości, że chodziło o szkolenie i integrowanie tej części młodzieży studenckiej, która może włączyć się w antyrządową propagandę.
Do obszarów, którym obecna opozycja poświęca wiele uwagi, należy rola Kościoła katolickiego w życiu społecznym. Zgodnie z lewicową agendą, która zaczyna w tych środowiskach dominować, Kościół katolicki musi zostać wyrugowany z życia publicznego lub też tak „udomowiony”, by ograniczył się jedynie do sfery i spraw czysto religijnych, do uświetniania uroczystości i tworzenia podniosłej, religijnej atmosfery. Nie wolno mu natomiast zgłaszać ani promować żadnych postulatów, które mogłyby wpływać na debatę społeczną i były zgodne z chrześcijańskim obrazem człowieka i chrześcijańską wizją życia społecznego,.
W tym kontekście trzeba rozumieć słynne już słowa posła Platformy Obywatelskiej, Sławomira Nitrasa, wypowiedziane podczas jednej z debat. Są one o tyle godne uwagi, że wyraził on stanowisko lansowane od lat w lewicowych mediach. Stwierdził, że należy odpiłować katolików od pewnych przywilejów. Jak podkreślał, Kościół zajmuje zbyt wiele miejsca w przestrzeni społecznej. Wypowiedź posła Nitrasa została skrytykowana, nawet w szeregach jego partyjnych i ideowych towarzyszy, on jednak nie dostrzegł w niej niczego niestosownego. Jak podkreślił, problemem są nie tylko kwestie finansowe, ale przede wszystkim brak zgody Kościoła na typowo lewicowe postulaty, jak np. prawo do aborcji, czy też do zawierania małżeństw jednopłciowych. Nitras twierdzi, że prawo w Polsce jest kształtowane „pod wyobrażenie doktryny Kościoła katolickiego” i że generalnie „Kościół katolicki ma nadmierny wpływ na nasze życie”. Jako kiepski dowcip trzeba uznać stwierdzenie Nitrasa, że jest chrześcijaninem, ale nie chodzi do Kościoła. Stwierdzenie to obnaża ten rodzaj fasadowego chrześcijaństwa, które w praktyce jest równoznaczne z postawą agnostyczną lub ateistyczną. Wszystkie te postawy podzielają przecież wspólne przekonanie, że wiara religijna nie może i nie powinna wpływać na życie. Może taki pogląd jest prawdziwy w przypadku innych religii, ale na pewno nie w odniesieniu do wiary chrześcijańskiej.
Warto zapytać, na jakim wyobrażeniu Kościoła bazują tego rodzaju wypowiedzi? Czy gdyby Kościół był jedynie organizacją złożoną z duchownych stojącą niejako naprzeciw społeczeństwa, miałby w ogóle jakiś wpływ na życie społeczne? Osoby, które mają taką wizję Kościoła, zdają się nie dostrzegać, że Kościół może mieć wpływ na debatę publiczną jedynie dlatego, że składa się on z rzesz ludzi wierzących, którzy – właśnie jako wierzący! – chcą i mają prawo uczestniczyć w kształtowaniu prawa i polityki. Jako wierzący mają prawo być wybierani do sejmu i senatu, jako wierzący mają prawo działać w samorządach i właśnie jako wierzący mają prawo popierać pewne postulaty, a sprzeciwiać się innym, poddając się demokratycznym procedurom. Zaprzeczenie temu prawu byłoby równoznaczne ze stwierdzeniem, że wprawdzie socjaliści, feministki, zwolennicy społeczności LGBT, zwolennicy walki z globalnym ociepleniem, wegetarianie i wszyscy inni mają prawo otwarcie promować swój światopogląd i tak też głosować we wszelkiego rodzaju głosowaniach, tylko katolikom jest to zabronione. Oni muszą w przestrzeni publicznej wyrzec się swoich przekonań dotyczących wartości życia, ochrony rodziny i kształtu życia społecznego, podczas gdy innym wolno promować idee całkowicie odmienne. Jakoś nie słychać protestów, że jakaś grupa promująca skrajnie lewicowe poglądy, zamierza narzucić całemu społeczeństwu swój światopogląd. Wystarczy jednak, że jakiś postulat zgłaszają katolicy, natychmiast taki zarzut bywa głośno wyrażany. Poseł Nitras bezwiednie powiedział prawdę: w wizji Polski przyszłości, promowanej na olsztyńskiej imprezie, chodziło o opiłowanie katolików, a więc osób wierzących, nie tylko z ich domniemanych przywilejów, ale także z przysługujących im praw.
Problem leży jednak nie tylko w takiej wizji przyszłości, ale w samej koncepcji dyskursu publicznego skoncentrowanego jedynie wokół wpływów i dominacji jednych nad drugimi. Czy w debacie społecznej nie powinno chodzić o coś zupełnie innego? O najlepszy pomysł na kształtowanie życia społecznego, niezależnie skąd by pochodził? O decyzje, które nie tylko na krótką metę przysparzają wyborców, ale także długofalowo przyczyniają się do dobrostanu obywateli? Kto jednak dzisiaj patrzy na politykę jaką na wspólną troskę o polis – o społeczeństwo, a w nim o każdego obywatela, który potrzebuje życia społecznego, by mógł się rozwijać, a jednocześnie poprzez swój rozwój przyczynia się do dobrostanu społeczeństwa?
Ks. Marian Machinek MSF