Na kilka tygodni przed początkiem roku szkolnego 2022/2023 rozpętała się burza wokół podręcznika do nowego przedmiotu dla szkół ponadpodstawowych. Książka prof. Wojciecha Roszkowskiego zatytułowana „Historia i teraźniejszość” ma wypełnić lukę w nauczaniu historii. Od wielu już lat jedynie pobieżnie uczono w szkołach historii najnowszej, a więc historii powojennej, uwzględniającej czas głębokich przemian społeczno-kulturowych drugiej połowy XX w. Podręcznik ten wzbudził szczególnie ostry sprzeciw w środowiskach lewicowych i związanych z nimi mediach. Niezgodnie z obowiązującą obecnie poprawnością polityczną jego autor nie przedstawił bowiem historii najnowszej jako prostej konsekwencji postępu technicznego i rzekomo nieuchronnych przemian cywilizacyjnych, ale ukazał znaczący wpływ na te procesy marksizmu kulturowego i związanego z nim, wdrażanego na skalę globalną lewicowego projektu ideowego przeobrażania społeczeństw. Trudno odmówić rzetelności prof. Roszkowskiemu, chociaż można oczywiście dyskutować z jedną czy drugą zamieszczoną w podręczniku tezą, a także ze stylem, za pomocą którego autor przedstawia historyczne fakty i ich ideowe tło.
Szczególnym punktem krytyki stały się zawarte w podręczniku stwierdzenia dotyczące prokreacji. Znajdują się one w rozdziale „Kultura i rodzina w oczach Zachodu”, w kontekście omawiania rewolucji seksualnej lat sześćdziesiątych XX w. oraz ekspansji ideologii gender. Jak stwierdza prof. Roszkowski, w ramach lansowanego modelu rodziny rozumianej jako dowolnie zdefiniowana grupa osób, nierzadko o tej samej płci, dzieci przychodzą na świat także w oderwaniu od naturalnego związku mężczyzny i kobiety, w laboratorium. Płodność oderwana od tego związku zostaje zdegradowana do rangi „produkcji ludzi, można powiedzieć hodowli”. W tym kontekście autor stawia retoryczne pytanie: „Kto będzie kochał wyprodukowane w ten sposób dzieci? Państwo, które bierze pod swoje skrzydła tego rodzaju «produkcję»?” (s. 225-226).
W tekście nie pada wprawdzie odniesienie do zapłodnienia in vitro, jednak właśnie tak został on zrozumiany. Krytycy zarzucili autorowi naruszenie godności dzieci poczętych in vitro przez określenie sposobu powołania ich do życia jako produkcji i hodowli oraz naruszenie godności ich rodziców poprzez zarzut braku miłości. Czy ta krytyka jest uzasadniona? Najpierw trzeba powiedzieć, że wziąwszy pod uwagę prowadzone już od wielu lat w laboratoriach, szczególnie na dalekim Wschodzie, prace nad skonstruowaniem sztucznej macicy, a także uzyskaniem zdolnych do życia embrionów w drodze klonowania lub też odpowiedniej hodowli komórek macierzystych, kontrowersyjne uwagi autora można uznać za trafne. Tego rodzaju eksperymenty, jeżeli byłyby prowadzone na ludzkich zarodkach, byłyby faktycznie niczym innym jak hodowlą ludzi, pozbawionych jakiegokolwiek odniesienia do rodziców, którzy mogliby ich kochać. Są one niczym innym, jak tylko efektem dalszego rozwoju technik zapłodnienia in vitro oraz zgody społeczeństw na ich szerokie zastosowanie.
Mimo tego trzeba uznać powyższy passus podręcznika za mocno niefortunny. Szczególnie odnosi się to do retorycznego pytania zadanego przez autora. Kto będzie kochał dzieci powstałe wskutek różnego rodzaju procedur biotechnologicznych? Przede wszystkim będzie je kochał Bóg, który kocha je już od pierwszych chwil ich istnienia. Odnosi się to do każdej istoty ludzkiej, niezależnie od jej kondycji zdrowotnej, od tego czy żyje jeden dzień czy dziewięćdziesiąt lat, ale także niezależnie od sposobu w jaki powstała: czy jest naturalnie poczętym, kochanym przez rodziców i oczekiwanym dzieckiem, czy też nie była w żaden sposób chciana, a powstała wskutek niefrasobliwości dorosłych, czy nawet w wyniku gwałtu. Sposób powstania i to, czy ktokolwiek na świecie go akceptuje, czy też nie, w żaden sposób nie wpływa na status konkretnego człowieka. Wszyscy są obdarzeni tą samą niezbywalną i przyrodzoną godnością.
Odnosi się to także do dzieci powstałych w wyniku zapłodnienia in vitro. Bóg kocha je tak, jak wszystkie inne dzieci, od początku ich zaistnienia. Czy jednak były one od początku swojego zaistnienia kochane przez swoich rodziców? Już samo postawienie takiego pytania powoduje zazwyczaj falę oburzenia i zarzut nienawiści. Jednak właśnie tu tkwi sedno zdecydowanego sprzeciwu wobec zapłodnienia in vitro, podnoszonego przez Kościół katolicki, a także szerzej – przez etykę personalistyczną. Tu też tkwi ziarno prawdy zawarte w stwierdzeniu z podręcznika prof. Roszkowskiego. Nikt oczywiście nie ma cienia wątpliwości, że dzieci powstałe w wyniku zapłodnienia in vitro (a jest ich już w Polsce znacznie ponad dwadzieścia tysięcy) są dzisiaj kochane przez swoich rodziców. Szczegółowa analiza procedury zapłodnienia in vitro pokazuje jednak, że nie było tak od początku ich istnienia. Na samym początku procedury, w momencie powołania go do życia, to konkretne dziecko, tak bardzo dzisiaj kochane, było dla rodziców jedynie jednym z kilku embrionów. Równie dobrze mogło podzielić los swojego rodzeństwa: zginąć przy nieudanej próbie implantacji w macicy, pozostać w stanie zamrożenia w ciekłym azocie lub po prostu – jako embrion nadliczbowy – zostać zutylizowane (uśmiercone) po upływie określonego prawem czasu. Miłość rodziców stała się jego udziałem dopiero po tym, jak to właśnie ono zaczęło się rozwijać po implantacji. Pozostałe embriony, które zaistniały dlatego, by zwiększyć prawdopodobieństwo powodzenia całej procedury, nie były i nie są już kochane. Tak jak one, był też traktowany na początku swego istnienia ten embrion, który dzisiaj – jako urodzone dziecko – może cieszyć się miłością rodziców. Takie potraktowanie go, chociaż w żaden sposób nie zmienia jego statusu moralnego i prawnego, godzi w jego ludzką godność.
Nigdy nie wolno określać dzieci powstałych w wyniku zapłodnienia in vitro jako „produktów laboratoryjnych”. Wolno jednak i trzeba zgodnie z prawdą powiedzieć, że zostały one potraktowane jak produkty laboratoryjne. Nie da się po prostu przeprowadzić zapłodnienia in vitro, nie stosując wobec ludzkich zarodków standardów właściwych procesowi produkcyjnemu bądź hodowli: selekcji materiału wyjściowego, monitorowania procesu produkcyjnego, kontroli jakości. W miejsce zadanego przez prof. Roszkowskiego pytania o to, kto będzie kochał takie dzieci, należałoby raczej zapytać: Czy godzi się powszechnie stosować i finansować z pieniędzy publicznych procedury medyczne, w ramach których traktuje się istoty ludzkie na pierwszym etapie ich istnienia w taki sam sposób, w jaki traktuje się wytwarzane w procesie produkcyjnym produkty?
Ks. Marian Machinek MSF