Johnny

Każdy, kto zetknął się osobiście z ks. Janem Kaczkowskim albo choćby oglądał jeden z krążących po Internecie materiałów z jego udziałem, doceni w filmie Daniela Jaroszka „Johnny” przede wszystkim grę głównego aktora. Poza znakomitą charakteryzacją i zewnętrznym upodobnieniem, grającemu tytułową rolę Dawidowi Ogrodnikowi, udało się w perfekcyjny sposób odzwierciedlić nie tylko lekko kuśtykający sposób chodzenia ks. Jana, ale także jego sposób wypowiedzi, z charakterystyczną lekką wadą wymowy.

O czym jest ten film? „Johnny” to niewątpliwie film o nietuzinkowym duchownym, który łączył w sobie wiele cech kogoś w rodzaju „superksiędza”. Chociaż miejscami zostaje on w filmie ukazany w nieco hagiograficzny sposób jako osoba, która pochyla się z szacunkiem i zrozumieniem nad wszystkimi życiowymi rozbitkami i dla każdego w swoim otoczeniu ma jedynie dobre słowo, to jednak nie jest to nazbyt rażące. Bardzo oszczędnie pokazano ostre kanty mocnej osobowości ks. Kaczkowskiego, o których sam zresztą przy wielu okazjach wspominał. W wywiadach prasowych reżyser filmu, Daniel Jaroszek deklarował, że jego celem nie było eksponowanie i dawanie pożywki dla  antykościelnej tendencji, jaka w ostatnich latach stała się standardem w polskich produkcjach filmowych. Stąd nieco szablonowe sceny, kreujące ks. Jana na samotnego fightera wobec instytucji kościelnych (negatywna, wręcz odrażająca postać arcybiskupa skoncentrowanego wyłącznie na swojej władzy) czy też państwowych (równie negatywna postać bezdusznej sędzi skazującej młodego przestępcę Patryka na powrót do więzienia, mimo jednoznacznie pozytywnego świadectwa otoczenia), nie są liczne.

Na pytanie o główny wątek filmu, można jednak udzielić także innych odpowiedzi – i to jest w sumie wielki atut tej produkcji. Jest to niewątpliwie film o udanej resocjalizacji i przemianie młodocianego przestępcy w sumiennego pracownika oraz szczęśliwego męża i ojca rodziny. Jest to też film o męskiej przyjaźni księdza z młodym mężczyzną z marginesu, która to przyjaźń staje się katalizatorem wielkiej życiowej przemiany. Jednak nie wolno pominąć jeszcze jednego motywu: jest to film o hospicjum. I to nie tylko o tym konkretnym hospicjum w Pucku, które dzięki swojej charyzmie i uporowi powołał do życia i wspaniale prowadził ks. Kaczkowski. Jest to film o samej idei hospicjum.

Gdyby idei hospicjum nie wymyśliła i nie wcieliła w życie angielska lekarka Cicely Saunders, zakładając w 1967 r. w Londynie Hospicjum św. Krzysztofa, prędzej czy później uczyniłby to ktoś inny. Ta idea stała się z jednej strony wyrazem, a z drugiej – katalizatorem bardzo istotnych zmian w całej medycynie. W miejsce pozostawiania chorych w sali szpitalnej za białym parawanem, gdy w obliczu nieuchronnej śmierci nie można im już było pomóc, pojawiła się idea towarzyszenia umierającym. W miejsce podejścia masowego pojawiło się podejście indywidualne, w ramach którego nie tylko kładzie się nacisk na skuteczne zmniejszenie bólu i zwiększa zakres zabiegów pielęgnacyjnych, ale przede wszystkim poszerza się przestrzeń kontaktu i czas, jaki opiekunowie i wolontariusze spędzają z chorymi. Nie brak świadectw, że takie podejście potrafi u nieuleczalnie chorych złagodzić, a nawet całkowicie wygasić głośno wypowiadane pragnienie śmierci, mimo świadomości nieuchronnie zbliżającego się kresu życia.

W filmie „Johnny” pojawia się kilka scen śmierci pacjentów hospicjum, a w finale filmu – także śmierci samego ks. Jana. To właśnie konfrontacja z nieuleczalnie chorymi i ich śmiercią była wstrząsem, który najpierw szokował otoczenie ks. Jana, a potem zjednywał sympatię wielu osób dla jego pracy. Dotyczy to przede wszystkim takich pozornych „twardzieli” jak uczniowie szkół ponadpodstawowych, w których ks. Jan uczył religii czy też filmowego Patryka skazanego przez sąd na odpracowanie wyroku w hospicjum, ale także całego szeregu innych osób, dzięki którym puckie hospicjum mogło powstać i funkcjonować jako miejsce przyjazne dla pacjentów, począwszy od darczyńców, poprzez fachową obsługę medyczną, aż po innych pracowników (w filmie pojawia się postać niezwykłej kucharki – Pani Eli). Chociaż historia puckiego hospicjum pozostanie nierozerwalnie związana z niezwykłym człowiekiem, jakim był ks. Jan Kaczkowski, to jednak nie on wymyślił ideę hospicjum. Nie musiał tego robić, bo miał gotowe wzorce, które wystarczyło wcielić w życie, co ks. Jan zrobił zresztą w znakomity sposób.

W filmie nie brak charakterystycznych powiedzonek, ciętych ripost i bon motów, z jakich był znany ks. Jan. Film pokazuje jednak także – chociaż oszczędnie – jego pracę jako kapłana, duszpasterza zwykłych ludzi i umierających z całą dramaturgią tej trudnej, ale niezwykle cennej posługi. „Johnny” to bez wątpienia film wart obejrzenia. Ostatecznie jest to film o tym, że nawet krótkie życie, jeżeli tylko jest przeżywane „na pełnej petardzie”, może być życiem spełnionym; życiem, które pozostawia głęboki ślad w sercach i umysłach innych.

Ks. Marian Machinek MSF