Pandemia koronawirusa, jak zresztą wszystkie inne niespodziewane i traumatyczne wydarzenia, domagają się jakiegoś wyjaśnienia, wpisania ich we własną historię życia, a w przypadku ludzi wierzących – także we własną wiarę i własny obraz Boga. Dlaczego przychodzi nam przeżywać tak dramatyczne wydarzenie, którego skutki – poza zdrowotnymi – świat będzie odczuwał jeszcze przez długie lata?
Już na samym początku epidemii odezwały się głosy, że to bezprecedensowe wydarzenie jest na pewno karą za grzechy. Zwolennicy takiego wyjaśnienia deklarowali, że oto grzechy ludzkości stały się tak wielkie, że Bóg stracił cierpliwość i zesłał bat zarazy, by skłonić ludzi do nawrócenia. Skończył się czas miłosierdzia, nadszedł czas sądu. Niewątpliwie można na poparcie takiego wyjaśnienia sięgnąć po szereg tekstów biblijnych (jak np. plagi egipskie), ale też po treści rzekomych objawień maryjnych. Jednak musi ono zmierzyć się także z szeregiem krytycznych pytań. Dlaczego taka globalna Boża kara nie nastąpiła w czasach, gdy ludzie dokonywali o wiele większych okrucieństw i grzechów, niż dzisiejsze grzechy ludzkości (np. w czasie obydwu światowych wojen)? A przede wszystkim – jak pogodzić takie wyjaśnienie z Dobrą Nowiną o Bożym miłosierdziu, którą przyniósł Jezus i która w ostatnich dziesięcioleciach niezmiennie dominowała w nauczaniu Kościoła?
Stąd też pojawiły się całkiem odmienne głosy, twierdzące, że koronawirus na pewno nie jest karą za grzechy, a jedynie zwykłym naturalnym wydarzeniem, klęską, jak wszystkie inne, chociaż odmienną i niespodziewaną. Bóg jest miłosierny i na pewno nie postępowałby tak ze swoimi dziećmi – twierdzą z naciskiem zwolennicy takiego poglądu. Takie opinie, ferowane także przez niektórych hierarchów kościelnych, nie są jednak wcale do końca przekonujące i także muszą zmierzyć się z wieloma poważnymi zarzutami. Co z drugą z sześciu prawd wiary, że Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze? I jaki jest obraz Boga, który stoi za takim wyjaśnieniem? Czy nie jest to obraz słabego i obojętnego Boga, który przestał panować nad światem lub się nim w ogóle nie interesuje?
Jak zatem odpowiedzieć na pytanie, czy koronawirus jest karą? Wszystko zależy zapewne od tego, jak rozumiemy słowo „kara”. Jeżeli chcielibyśmy rozumieć karę jako wyrachowaną zemstę, która jest wyrazem niepohamowanego gniewu i jest powiązana z satysfakcją karzącego z powodu cierpienia ukaranych, to rzeczywiście trudno byłoby określić pandemię koronawirusa jako Bożą karę. Takie wyjaśnienie faktycznie nie pasuje w żaden sposób do obrazu Ojca niebieskiego, który przyniósł i głosił Jezus Chrystus. Jednak karę można także rozumieć inaczej. Dobrzy rodzice uciekają się czasem do karcenia swoich dzieci, bynajmniej nie z zemsty, by dać upust swojej irytacji czy też po to, by pokazać i zaznaczyć swoją nad nimi władzę. Kara ma skłonić do myślenia, ma spowodować, że dziecko odnajdzie właściwą miarę dla swoich zachowań lub przekona się do czegoś, co w dłuższej perspektywie może okazać się kluczowe dla zachowania zdrowia oraz właściwego rozwoju, a o czym do tej pory dziecko w ogóle nie chciało słyszeć. Oczywiście ten przykład z postępowaniem rodziców wobec dzieci ma także swoje słabe strony i rodzi lawinę pytań: Czy Bóg traktuje nas jak dzieci? Dlaczego nie czyni rozróżnień i pandemia jednakowo dotyka biednych i bogatych, świętych i grzesznych? Mimo to wskazuje, jak się zdaje, właściwy kierunek refleksji nad sensem pandemii koronawirusa.
Jedno jest pewne. Chrześcijanie wierzą w Boga, który podtrzymuje cały kosmos, a więc także życie każdego człowieka, w istnieniu. Nic nie wymyka się Jego wiedzy i władzy. Chrześcijanie nazywają to Bożą Opatrznością. Bóg jest Stwórcą praw natury i pozwala, by one powszechnie działały. Owszem, może ingerować w naturalne wydarzenia, kiedy i gdzie chce. Jednak Jego – by tak rzec – ulubioną formą ingerencji jest działalnie w ukryciu, jak określa to filozofia – poprzez przyczyny wtórne. Nawet jednak, jeżeli Bóg pozwala dziać się wydarzeniom, nie są one pozbawione sensu i mogą zostać wpisane w Jego plan, który ostateczne ma zawsze na celu zbawienie ludzi. Bóg dopuszcza naturalne katastrofy i konfrontacja z nimi zawsze może prowadzić człowieka do otrzeźwienia, a to jest niezbędne, by się nie zagubić całkowicie w tym, co doczesne.
Nie ulega wątpliwości, że pandemia koronawirusa sprawiła coś w rodzaju całkowitego resetu dotychczasowych pewników. Pycha skłania człowieka nieustannie do tego, że konstruuje on coraz to nowe zamki z piasku, wmawiając sobie, że są to niezdobyte twierdze, które zapewnią bezpieczeństwo i pomyślność na całe życie. Wystarczył niewidoczny wirus, aby to złudzenie całkowicie się rozsypało. Jeżeli tylko ludzie zechcą wyciągnąć z tego wnioski, trzeba będzie uznać wiosnę 2020 roku za ważny, a nawet kluczowy czas w odzyskaniu właściwego podejścia do życia. I wtedy nie będzie problemu, by docenić ten czas jako czas Bożej „kary”.
Marian Machinek MSF