Sierpień 2020
Po powtórnym kościelnym ślubie Jacka Kurskiego, prezesa zarządu Telewizji Polskiej, pojawiło się wiele nieprzychylnych komentarzy wobec Kościoła. Pisano najczęściej o „anulowaniu” poprzedniego kościelnie zawartego małżeństwa lub wręcz u „rozwodzie kościelnym” i w tym kontekście o skorumpowaniu sądów kościelnych będących znakiem upadku Kościoła katolickiego. Dla wielu postronnych czytelników serwisów informacyjnych nasuwał się jeden logiczny wniosek: Kościół katolicki dopuszcza rozwody, wbrew deklaracjom, że sakramentalne małżeństwo jest nierozerwalne. Dodatkowo oczywiście nie brakowało komentarzy, że jest to możliwe jedynie dla wybranych, w tym wypadku – prawicowych polityków związanych z Kościołem, bądź też dla bogatych, za spore pieniądze. Takie komentarze świadczą raczej o ignorancji ich autorów, niż o faktycznym stanie rzeczy. Oczywiście, jak we wszystkich dziedzinach życia, gdzie wchodzi w grę ludzki osąd, tak też i tu może dojść do nadużyć. Jednak od strony prawa kanonicznego orzeczenie nieważności sakramentalnego małżeństwa jest praktyką stosowaną od dawna i wynikającą z teologii i prawa kościelnego odnośnie do tego sakramentu. Warto zatem przypomnieć główne elementy nauki Kościoła w tej dziedzinie.
Otóż zgodnie z Kodeksem Prawa Kanonicznego z 1983 r. małżeństwo ważnie zawarte i dopełnione nie może być rozwiązane przez żaden autorytet, ani cywilny, ani kościelny (KPK, kanon 1144). Wobec takiego małżeństwa ani państwo, ani Kościół nie mają już po prostu żadnej władzy, nawet gdyby biskup lub papież chcieli je rozwiązać. Rozwiązuje je jedynie śmierć któregoś z małżonków. Właśnie ze względu na tak poważne skutki Kościół przez wieki starał się doprecyzować warunki zawarcia takiego nierozerwalnego małżeństwa. Istotne są tu dwa powyższe stwierdzenia: pierwszym jest ważne zawarcie małżeństwa, drugim natomiast jego dopełnienie.
Stosunkowo łatwiejsze, chociaż w praktyce rzadkie przypadki dotyczą drugiej z tych dwóch kwestii: dopełnienia małżeństwa. Chodzi o pełny akt seksualny dokonany przez małżonków po ważnie zawartym ślubie kościelnym, który niejako przypieczętowuje zgodę obydwojga na małżeństwo i czyni je nierozerwalnym. W rzadkich przypadkach może się zdarzyć, że ważnie zawarte małżeństwo nie zostanie dopełnione (np. małżonkowie pokłócili się na przyjęciu weselnym tak poważnie, że żona w ogóle nie zamieszkała z mężem i odeszła od niego). W takich sytuacjach Kościół może rzeczywiście unieważnić takie małżeństwo.
Ogromna większość procesów kanonicznych dotyczy jednak pierwszej z powyższych kwestii: ważnego zawarcia małżeństwa. Otóż mogło się zdarzyć, że np. jedna ze stron zataiła tak bardzo istotne okoliczności (np. poważną chorobę psychiczną, uzależnienie, posiadanie dzieci z poprzednich związków i inne), że w momencie ich ujawnienia druga strona na pewno nie zgodziłaby się na zawarcie małżeństwa. Chodzi oczywiście nie o same te okoliczności, ale o ich zatajenie, które jest po prostu poważnym oszustwem. Ono sprawiło, że oszukana strona była błędnie przekonana, iż bierze sobie za męża/żonę osobę o odpowiednich cechach charakteru i dopiero po ślubie dowiedziała się, że została świadomie wprowadzona w błąd. Mogło się też zdarzyć, że jedna ze stron została zmuszona do zawarcia małżeństwa (poprzez szantaż, nacisk ze strony rodziny, niemożliwy do przezwyciężenia lęk) i nie uczyniła tego dobrowolnie. Możliwe jest też, że jedna ze stron skłamała, potwierdzając wobec duszpasterza wolę dotrzymania przysięgi małżeńskiej do końca swojego życia bądź też wolę przyjęcia potomstwa. Z racji tak poważnych nieprawidłowości sakramentalne małżeństwo nie zostało w ogóle zawarte, mimo że odbyła się cała ceremonia w kościele. Pozostaje ono nieważne, niezależnie od tego, jak długo para po takim pozornym ślubie kościelnym żyła wspólnie i czy ewentualnie doczekała się potomstwa czy też nie. Kiedy po latach jedna ze stron zwróci się do sądu kościelnego z prośbą o zbadanie, czy małżeństwo zostało ważnie zawarte, trybunał kościelne przesłuchuje najpierw obydwoje rzekomych małżonków (jeśli to jest oczywiście możliwe, bo jedna ze stron może np. odmówić złożenia zeznań) oraz wskazanych świadków, którzy mogą stwierdzić zaistnienie wspomnianych wyżej, poważnych okoliczności. Jeżeli udaje się je bez wątpliwości potwierdzić, wtedy stwierdza się nieważność małżeństwa, tzn. orzeka się, że nie zostało ono ważnie zawarte. Kościół zatem nie udziela rozwodu ani nie anuluje takiego małżeństwa, bo po prostu nie ma czego rozwodzić, ani anulować: sakramentalne małżeństwo nie zostało w ogóle zawarte.
Sprawa poprzedniego małżeństwa Jacka Kurskiego była zapewne jedną z dwustu, trzystu spraw małżeńskich, jakie co roku trafiają do każdego sądu biskupiego. W części z nich orzeczona zostaje nieważność małżeństw, wobec innych stwierdza się, że dowody są niewystarczające, w związku z czym trzeba nadal uważać takie małżeństwa za ważne. Czy pierwsze kościelne małżeństwo Kurskiego było zawarte nieważnie? Tak orzekł sąd kościelny. Sądzę, że oceniając tę decyzję warto wykonać pewien eksperyment myślowy. Otóż załóżmy, że po zbadaniu dowodów poprzednie małżeństwo kościelne Jacka Kurskiego w ewidentny sposób okazało się być nieważne. Co miał zrobić sędzia kościelny? Czy miał, obawiając się opinii publicznej i nieprzychylnych komentarzy, – wbrew ewidentnym faktom – odmówić orzeczenia nieważności tego małżeństwa? Oczywiście nie wiem, czy tak rzeczywiście było. Ale właśnie dlatego sądzę, że trzeba pozostawić tę sprawę odpowiedzialności członków kościelnego trybunału przed ich własnymi sumieniami, a przede wszystkim – przed trybunałem Boga, w którego imieniu wydali ten wyrok.
Marian Machinek MSF