Słowa te znaleźć można w niejednym śpiewniku z piosenkami turystycznymi i biesiadnymi. Piosenka, w której refren ten jest wielokrotnie powtarzany, opowiada w prosty i melancholijny sposób o powszechnym doświadczeniu upływu czasu. Nie ma chyba kultury, która nie miałaby swojego kalendarza. I chociaż bywają różne kalendarza, zarówno lunarne (związane z fazami księżyca), jak i solarne (związane z pozornym ruchem słońca na ziemskim nieboskłonie), takie, w których lata liczy się od narodzin wybitnych osób, jak też takie, które rozpoczynają się od epokowych wydarzeń, to jednak potrzeba mierzenia czasu zdaje się być powszechna i głęboko tkwić w naturze ludzkiej. Człowiek czuje się wręcz przymuszony, by mierzyć czas. Jeśli z jakichś powodów traci poczucie czasu (np. gdy wybudza się po dłuższym okresie utraty przytomności), czuje się zdezorientowany i zaniepokojony, dopóki ktoś nie powie mu, jaki jest dzień i która jest godzina.
Żyjemy w siatce czasoprzestrzennej i inaczej nie jesteśmy w stanie postrzegać i poznawać otaczającego świata i naszego własnego życia. Subiektywne poczucie upływu czasu jest oczywiście różne. Dzieciom czas biegnie wolniej, dlatego też mogą często odczuwać nudę i rozdrażnienie, o czym wie dobrze każdy rodzic i nauczyciel. Doświadczenie dorosłych jest zgoła odmienne. W odczuciu ludzi aktywnych w miarę upływu lat kartki spadają z kalendarza z coraz większą szybkością, aż wreszcie, będąc już w bardzo podeszłym wieku, potrafią oni tylko ze zdumieniem pytać: „Kiedy to życie minęło?!”.
Rytuały związane z końcem starego i początkiem nowego roku są zazwyczaj dobrą okazją, by mocniej uświadomić sobie upływ czasu. I chociaż w nocy z 31 grudnia starego na 1 stycznia nowego roku nic radykalnie się nie zmienia, to jednak człowiek ma poczucie świeżości i tego, że zostaje mu podarowany nowy czas. I że jest go wystarczająco dużo, by móc się nim nacieszyć i niejako rozpocząć swoje życie od nowa.
Właściwa człowiekowi zdolność do zapamiętywania i przekazywania informacji o minionych słowach i wydarzeniach sprawia, że tworzy się historia, która nie bez powodu określana jest jako nauczycielka narodów. Jej znajomość jest istotnym elementem tożsamości osobowej, a ta z kolei jest nieodzownym czynnikiem psychicznej stabilności i poczucia sensu życia. Bóg konsekwentnie respektuje czasoprzestrzenną siatkę, w której działa świadomość człowieka. Ludzkie poznanie Boga też dokonuje się nie inaczej, jak tylko w czasie. To, co człowiek wie o Bogu, pochodzi z jednej strony z intuicji, która mniej czy bardziej rodzi się w każdym ludzkim sercu, a jej nagromadzenie w postaci doświadczeń, opowieści, zwyczajów, rytuałów i kultów jest nie tylko przekazywane z pokolenia na pokolenie, ale także zostaje ubogacone i skorygowane w miarę upływu wieków. Z drugiej jednak strony Boga można ostatecznie poznać jedynie dzięki Jego samoobjawieniu się. Również ono dokonuje się jednak w czasie. Biblia nie jest podręcznikiem pełnym definicji, ale zestawem wielu historii, które tworzą historię zbawienia. Bóg objawia się w czasie i poprzez wydarzenia, które dokonują się w czasie. Bóg sam wchodzi w czas w Jezusie Chrystusie, który w swojej ludzkiej naturze podlega czasowi: poczyna się, rodzi i wzrasta i jak każda inna istota ludzka podlega czasowi. I chociaż objawienie się Boga poprzez Słowo Wcielone dokonało się raz na zawsze, to jednak jego pogłębione zrozumienie znowu wymaga czasu. Kościół – wspólnota ludzi skierowanych ku Ojcu przez Chrystusa w Duchu Świętym, wzrasta w rozumieniu Bożego objawienia. Jak wraz z upływem stuleci rozwija się ludzka wiedza o świecie, a wraz z nią ewoluuje ludzka kultura, tak też rozwija się teologia i duchowość chrześcijańska. Chrześcijańskiej teologii nie da się właściwie uprawiać bez znajomości historii, a więc bez spojrzenia na czas, który upłynął; na gromadzoną przez wieki refleksję nad słowem Bożym i na duchowe doświadczenie Bożej obecności.
To co dzieje się w historii Kościoła, wydarza się w mikroskali także w historii pojedynczego wierzącego. By wiara pozostała żywa, nie może być po prostu zakonserwowana, przechowywana w jakiejś duchowej chłodziarce, w nadziei, że to uchroni ją przed przeterminowaniem. Musi się rozwijać w czasie, z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, z roku na rok. Kluczowa jest świadomość tego, że podejmowane ciągle na nowo wysiłki, by pozostać wiernym codziennej osobistej modlitwie oraz niedzielnej Eucharystii, stanowią nieodzowny impuls do duchowego rozwoju. Sam upływ czasu nie daje jeszcze duchowego wzrostu. Dany przez Boga czas trzeba świadomie przyjąć jako dar i szansę oraz zagospodarować go, pozostawiając wystarczająco wiele chwil na spotykanie się z Nim.
Istotnym elementem duchowego rozwoju jest podjęcie wysiłku, aby żyć świadomie, aby przyglądać się upływającemu czasowi. Dla wielu ludzi ilość bodźców zewnętrznych, jakie do siebie dopuszczają oraz prac, jakie podejmują, jest tak duża, że mają jedynie poczucie, iż czas pędzi w szalonym tempie, bez świadomości i smakowania wydarzeń, jakie stają się ich udziałem. Dlatego tak istotna jest sztuka zatrzymania się w codzienności i refleksji nad tym, co się wydarzyło. Od wieków znana jest we wspólnotach chrześcijańskich praktyka rachunku sumienia na koniec dnia, która jest znakomitym narzędziem świadomego życia. Bez tej chwili wytchnienia i krótkiej refleksji nad dobrem, którego się dokonało i doświadczyło, ale także błędami i grzechami, które się popełniło, pojedyncze dni zbijają się w mglistą grudę i bezrefleksyjnie przemijają. Jeden dzień to wystarczająco krótki okres czasu, by móc ogarnąć go pamięcią, by niejako odtworzyć sobie film, w którym człowiek jest jednocześnie głównym aktorem i widzem. Taka refleksja na końcu dnia, który przechodzi do osobistej historii, pozwala świadomie przeżywać swoje życie; pozwala zamknąć to, co bezpowrotnie mija, również to, co człowiek zmuszony jest zaliczyć do swoich życiowych porażek. W ten sposób człowiek może przygotować się na to, co nadejdzie – za rok, za dzień, za chwilę – jeżeli tylko Bóg ofiaruje mu nowy czas, który będzie mógł zapełnić i przeżyć….
Ks. Marian Machinek MSF