W swojej mistrzowskiej książce Listy starego diabła do młodego C. S. Lewis każe staremu, doświadczonemu diabłowi odpowiedzieć na pytanie swojego młodego diabelskiego ucznia, czy w obliczu wojny (treść listów nawiązuje do czasu II wojny światowej) ma kusić człowieka do zagorzałego pacyfizmu, by ze wstrętem odrzucił wszelkie użycie broni wobec agresorów, czy też do skrajnego patriotyzmu, by był gotów walczyć z bronią w ręku za swoją ojczyznę aż do poświęcenia życia? Odpowiedź starego kusiciela jest zaskakująca: w zasadzie jest rzeczą obojętną, czy człowiek będzie kuszony do pacyfizmu czy też do patriotyzmu. Ważne jedynie, by pacyfizm (lub patriotyzm) stał się dla niego sprawą najważniejszą. Najpierw trzeba go przekonać, że wybrana przez niego wartość jest ważnym składnikiem jego religii. Potem – że jest najważniejszym jej składnikiem. A wreszcie, że religia pełni wobec niego rolę podrzędną i jest jedynie dostarczycielką argumentów za jednym czy drugim. Ważna jest taka radykalizacja ludzkich postaw, która oślepia na wszelkie inne argumenty. „Skoro raz uczynisz Świat celem, a wiarę środkiem do celu, to niemal zdobyłeś już swego człowieka, a to, jakiego rodzaju światowy cel sobie obrał, nie ma już większego znaczenia” – konkluduje stary kusiciel. Z właściwym sobie angielskim humorem Lewis mistrzowsko pokazał, czym kończy się źle rozumiany radykalizm.
Radykalizm postaw stał się niemal cechą rozpoznawczą ludzi XXI w. Czas pandemii ujawnił, a czasami w drastyczny sposób wzmocnił i spopularyzował takie postawy. Wiąże się to również z upowszechnieniem mediów społecznościowych. Pozwalają one na to, aby każdy mógł stać się kimś w rodzaju społecznego i politycznego komentatora, byle tylko jego poglądy były wystarczające radykalne i wyrażone z mocnym emocjonalnym akompaniamentem. Ograniczona objętość przekazów internetowych sprawia, że prezentowane wypowiedzi upraszczają rzeczywistość, są jednostronne i przejaskrawione, a emocjonalne reakcje na nie jedynie jeszcze bardziej radykalizują ich autorów. Nie ma tu miejsca na niuanse, bo w takich internetowych potyczkach, by użyć języka wojennego, nie bierze się jeńców. Jest w nich tylko jedna alternatywa: zniszczyć drugiego lub zostać przez niego zniszczonym lub też – jak to się wyraża w języku internautów – zaorać kogoś albo zostać przez niego zaoranym. Smutne jest to, że w wielu takich internetowych kłótniach nie brak odwołań do Ewangelii, Chrystusa, Kościoła i jego nauki, tradycji i kultury chrześcijańskiej. Przywoływanie tych wielkich słów i wartości ma nadać poglądom wykłócających się internautów wagę ponadczasowych prawd, ważniejszych od prawdziwych dogmatów wiary. Każdy kto przywołuje Chrystusowe nakazy miłości i szacunku jest postrzegany jako pięknoduch, który zamiast bronić honoru Chrystusa i Kościoła zaczyna dzielić włos na czworo.
Być może u podstaw takich słownych potyczek tkwi uzasadnione oburzenie na złośliwe i pełne pogardy i nienawiści wobec wiary i Kościoła wpisy innych internautów. Każdy wierzący w Chrystusa wie, że jest wezwany do radykalnego zdania się na Boga. I tu tkwi ziarno prawdy wszelkich emocjonalnych reakcji broniących wiary i Kościoła. Jednak czy takie reakcje mogą zostać określona jako ewangeliczny radykalizm? Nie ulega wątpliwości, że chociaż pojęcie to nie występuje w Ewangeliach, to jednak nie brak w nich wezwań do zdecydowanego wyboru Chrystusa oraz ostrzeżeń przed połowicznością i stania okrakiem między dobrem a złem. Sam Jezus opisał swoje nauczanie jako miecz, który rozdziela dobro od zła, a to może „poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową” (Mt 10, 35).
Jednak gdy w obronie prawdziwych wartości, w dobrej wierze i pod wpływem słusznego oburzenia chrześcijanie zaczynają sięgać po środki, jakie należą do arsenału Złego, a więc po pogardę, szyderstwo, obmowę, oszczerstwo i nienawiść, to powinny im zadzwonić wszystkie dzwonki alarmowe. Jedna z podstawowych prawd chrześcijańskiej moralności brzmi przecież: dobry cel nigdy nie uświęca złych środków. Owszem, środki takie bywają na pierwszy rzut oka skuteczniejsze, niż te, którymi posługuje się Chrystus. Jednak sięgając po nie, chrześcijanie dobrowolnie wchodzą w rolę, jaką dla nich napisał kusiciel: stają się kolejnymi ogniwami w łańcuchu nienawiści, jaki coraz szczelniej oplata ludzkie relacje i ludzką społeczność.
Radykalizm ewangeliczny jest zupełnie inny. Jego znaczenie odsłania się w świetle podstawowego znaczenia pojęcia radix, od którego słowo „radykalizm” pochodzi. Łacińskie słowo radix oznacza po prostu korzeń, a w znaczeniu przenośnym – podstawa, rdzeń. Człowiek ewangelicznie radykalny to przede wszystkim ktoś, kto sam dokonał w swoim życiu radykalnego wyboru Chrystusa jako swojego Pana i Zbawcę, a przez to zakorzenił się w Nim. Nie tylko słowną deklaracją, ale myślą, wolą i postępowaniem. Efektem takiego zakorzenienia będzie przede wszystkim radykalizm miłości, który sięga aż po gotowość do przebaczenia oraz pragnienie dostrzegania dobra, gdziekolwiek się ono pojawi.
Ewangeliczny radykalizm to także postawa, która nie zadowala się pozorami, ale sięga do korzeni, tzn. do całej prawdy o świecie i człowieku. Kto tak patrzy na wydarzenia, jakie mają miejsce w świecie, dostrzeże w nich nie tylko polityczne hasła i medialne manipulacje, ale także osobiste dramaty i rozdarcie tych, którzy są głównymi bohaterami wydarzeń i autorami manipulacji. Wraz z tym głębokim spojrzeniem komuś radykalnie ewangelicznemu pokazuje się zawsze także nagląca potrzeba modlitwy za takich ludzi.
Takie nastawienie chrześcijan może sprawić, że przestaną uczestniczyć w internetowych przepychankach. Czy Ewangelia Chrystusa by na tym nie ucierpiała, czy wręcz przeciwnie – stała się jeszcze bardziej wyrazista?
Ks. Marian Machinek MSF