Bomby spadają na Ukrainę

Niewielu obserwatorów spodziewało się, że koncentracja wojsk rosyjskich u granic Ukrainy doprowadzi do faktycznej inwazji i w efekcie – do wojny. Ci, którzy przed nią ostrzegali, byli traktowani jako panikarze, którzy nie rozumieją, jak wytrawnym graczem jest Vladimir Putin i jak mało prawdopodobne jest to, by chciał zepchnąć swój kraj w brutalną i krwawą wojnę. Zaskoczone jest jednak także dowództwo rosyjskie, gdyż – jeśli tylko wierzyć docierającym informacjom – rosyjskie wojsko, mimo miażdżącej przewagi liczebnej, ponosi poważne straty, zarówno rzeczowe, jak i personalne. Cóż jednak znaczą te polityczne lub wojskowe kalkulacje i prognozy, wobec tragedii zwykłych ludzi, którzy giną lub też uciekają przed brutalną przemocą? Trudno o chłodną analizę w sytuacji, gdy codziennie pod bombami giną cywile, w tym także dzieci. Mimo to warto się jednak pokusić o kilka uwag na temat tej tragicznej sytuacji, w której znalazła się Europa u początku trzeciej dekady XXI wieku.

Pierwsza uwaga dotyczy czegoś, co można by określić jako demoniczny rys każdej wojny najeźdźczej. Każda taka wojna rozpętuje spiralę przemocy, która zdaje się nie mieć żadnej miary. Jako demoniczne można także określić postępowanie kogoś, kto rozpoczyna wojnę, z której nie może wyjść zwycięsko, depcząc przy tym wszelkie porozumienia i gwarancje w imię własnej racji i sprawiając, że jego współobywatele są odtąd traktowani jako najeźdźcy. Jednak wojna najeźdźcza w dzisiejszej rzeczywistości ma na celu nie tylko podporządkowanie sobie innego niepodległego kraju, ale musi doprowadzić do daleko idącej destabilizacji całego świata i wywołać problemy gospodarcze i chaos finansowy. Biorąc pod uwagę to, jak ściśle są ze sobą powiązane łańcuchy dostaw i jak bardzo zależne od siebie są gospodarki i systemy finansowe społeczeństw wysoko rozwiniętych, nie ulega wątpliwości, że taki jest właśnie jeden ze strategicznych celów prezydenta Putina. Jednak wywołanie takiego chaosu oznacza, że wszystkie te problemy dotkną także Rosję, a więc przede wszystkim zwykłych obywateli tego kraju – i to być może na całe dziesięciolecia. I tu ujawnia się szczególnie demoniczny rys tej wojny: gotowość do zniszczenia wszystkich sprzeciwiających się woli najeźdźcy, włącznie ze zniszczeniem własnego narodu, nieliczenie się z życiem żołnierzy i cywilów obcych i własnych, i traktowanie ich jak mięsa armatniego, jako środki do osiągnięcia własnych celów.

Drugi aspekt wiąże się z faktem, że każda wojna ma swoją prehistorię. Ludzie gotowi wywołać takie wyniszczające wojny nie pojawiają się nagle i znikąd. Wielu obserwatorów rozwoju sytuacji na Ukrainie zadaje uprawnione pytanie: Skąd to zaskoczenie zachodniego świata, skoro przez dziesięciolecia przymykano oczy na poczynania rosyjskiego prezydenta i brutalną przemoc, jaką wielokrotnie okazywał, np. w Czeczeni, Gruzji czy też na Krymie? Dzisiejszy dramat jest pokłosiem nie tylko pasywności, ale wręcz zimnej kalkulacji tych, którzy w porę nie sprzeciwili się tym zapędom. Z pewnym uproszczeniem, ale nie bez racji, można stwierdzić, że to partnerzy z krajów bogatych Zachodu, przez lukratywne i coraz ściślejsze związki ekonomiczne z Rosją, zbudowali potęgę Putina i uzależnili się od dostaw rosyjskich surowców energetycznych. Jak dalece sięgały te powiązania, pokazała początkowo niezwykle powściągliwa reakcja niektórych krajów, szczególnie Niemiec, na rozpoczęcie agresji na Ukrainę. Fatalne początkowe wrażenie zostało dopiero osłabione, gdy udało się uchwalić sankcje wobec Rosji. Jednak dumnie propagowany wizerunek Unii Europejskiej jako „głosu” wolnego świata, który gotów jest stawać w obronie podstawowych praw człowieka, gdziekolwiek na świecie są one łamane, po raz kolejny okazał się pustą wydmuszką.

I wreszcie trzeci aspekt, dotyczący już bezpośrednio Polski. Świat podziwia Polskę za zdecydowanie w sprzeciwie wobec rosyjskiej agresji i gotowość przyjęcia uchodźców. Kiedy powstaje ten felieton, polską granicę  przekroczył już ponad milion obywateli ukraińskich, w większości kobiet i dzieci. Część obserwatorów dziwi się, skąd obecnie w Polakach taka gotowość do pomocy obcym, skoro jeszcze przed kilkoma miesiącami tak ostro wzbraniali się przed przyjęciem innych obcych z terenu Białorusi? Odpowiedź jest prosta: Polacy potrafią odróżniać uchodźców od migrantów. Ci pierwsi uciekają do najbliższego spokojnego kraju, by ocalić swoje życie; ci drudzy – przemierzają tysiące kilometrów w poszukiwaniu lepszego życia. Oczywiście, że zarówno jedni, jak i drudzy mają prawo do decyzji o opuszczeniu swojej ojczyzny. Jednak zobowiązanie moralne, jakie wobec każdej z tych grup spoczywa na innych narodach, państwach i obywatelach, nie jest takie samo. Istnieje ścisły obowiązek pomocy tym pierwszym ze względu na zagrożenie życia i brak alternatywy. Tym drugim powinno się także pomagać, jednak na miarę możliwości, biorąc pod uwagę sytuację społeczeństw, do których się udają i dodatkowe aspekty, dotyczące skutków migracji.

Kiedykolwiek i jakkolwiek zakończy się ta wojna, straty będą niepomierne. Szczególnie dla Ukrainy, która wykrwawi się personalnie i ekonomicznie, ale także dla całej Europy, a szczególnie dla Rosji. Chaos gospodarczy, związany także z wcześniejszym osłabieniem gospodarek przez ponad dwuletni czas pandemii wraz z jej poważnymi kosztami i kolapsem wielu sektorów gospodarki, musi doprowadzić do zubożenia szerokich warstw ludności, a tym samym także do napięć społecznych. Należy mieć nadzieję, że polskie społeczeństwo, które nie tylko nie zawiodło swoich sąsiadów w pierwszej potrzebie, ale hojnie otwarło swoje serca i domy dla uchodźców z Ukrainy, wytrzyma ciężar tej sytuacji także w dalszej perspektywie. Wtedy mianowicie, gdy przyjdzie dźwigać ciężary ekonomiczne i ograniczenia związane z obniżeniem poziomu życia i dzielić się tym, co niezbędne z dziesiątkami tysięcy Ukraińców, którzy zapewne na miesiące, lata a może nawet na zawsze pozostaną w naszym kraju.    

Ks. Marian Machinek MSF