Człowiek ma niezwykłą zdolność do przyzwyczajania się. Pokazuje się ona w szczególny sposób wtedy, gdy okoliczności życiowe zmieniają się nagle na mniej pomyślne lub nawet dramatyczne. Po pierwszym szoku i zamęcie bardzo szybko pojawia się nowa normalizacja, a to, co jeszcze niedawno wydawało się zupełnie nie do zniesienia, zostaje na tyle wpisane w samoświadomość, że staje się częścią codzienności i już tak nie szokuje. Tak było w czasie pandemii, tak też jest w odniesieniu do wojny w Ukrainie. Chociaż krwawe walki toczą się nadal i nadal giną tam ludzie, to jednak w Polsce życie zaczyna się znowu toczyć normalnie. Dotyczy to nie tylko Polaków, ale – przynajmniej w części – także uchodźców z Ukrainy, szczególnie tych, których najbliżsi nie są bezpośrednio zaangażowani w działania wojenne lub znajdują się poza aktualnymi obszarami, na których toczy się wojna. Siła przyzwyczajenia nie na darmo bywa określana jako „druga natura”. Jest w tej umiejętności integrowania rzeczy trudnych w swoją codzienność jakaś naturalna zdolność osoby ludzkiej. Psychika ludzka nie mogłaby po prostu nieustannie żyć na zbyt wysokich obrotach. Gdyby tak było, wcześniej czy później załamanie nerwowe byłoby nieuchronnie. Jednak obok pozytywnego aspektu, jest w tej tendencji do przyzwyczajania się do tego, co trudne, także aspekt negatywny. Jest nim zobojętnienie.
Otwarcie serc i domów dla wojennych uchodźców z Ukrainy przez setki tysięcy polskich rodzin i instytucji było rzeczywiście fenomenem, który zdumiał świat. Dzięki temu udało się także zapobiec, przynajmniej w znacznej części, humanitarnej katastrofie, którą nieuchronnie pociągnęłaby za sobą także ta wojna. Na razie wydaje się, że w większości przypadków to otwarcie na gości z Ukrainy trwa. Zawsze w takich masowych migracjach pojawiają się jednak pojedyncze przykłady egocentrycznych postaw ze strony gospodarzy, ale także roszczeniowych postaw ze strony gości. Jednak, jak na razie, są to wypadki na tyle wyjątkowe, że nie unieważniają tego pozytywnego wrażenia, jakie dominuje. Ogólna ocena pozostaje: w pierwszym dniach i tygodniach tej wojny Polacy zdali egzamin z solidarności. Aby mimo zmęczenia i zniecierpliwienia przedłużającą się sytuacją kryzysową tak mogło pozostać, potrzebna jest jednak dodatkowa motywacja. Może ona także płynąć z wiary.
We fragmentach Ewangelii Janowej, w których Jezus mówi o swoim nowym przykazaniu, o przykazaniu wzajemnej miłości, wielokrotnie pojawia się także wezwanie do wytrwałości. Postawa miłość bliźniego może mieć w sobie wprawdzie spory ładunek emocjonalny i taki ładunek współczucia i serdeczności rzeczywiście towarzyszył aktywności Polaków na rzecz uchodźców wojennych z Ukrainy. Jednak emocje to nie wszystko. Prawdziwa miłość bliźniego to nie jest jednorazowy zryw, ale wytrwała i długotrwała postawa, oparta o wielokrotnie ponawianą decyzję woli o gotowości okazania pomocy potrzebującym. Dlatego Jezus zaprasza do wytrwałości: „Jak mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej […]. To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, jak ja Was umiłowałem” (J 15, 9-10. 12). Prawdziwa miłość bliźniego idzie zawsze w parze z wytrwałością, a ta – z cierpliwością, gotowością do znoszenia przeciwności, a także z postawą, którą tradycja katolicka określa jako długomyślność. Według św. Tomasza z Akwinu te cnoty (czyli stałe postawy) należą do kardynalnej cnoty męstwa. Kto je posiada, potrafi panować nad zniechęceniem i nie będzie się szybko cofał przed przeszkodami w realizacji zamierzonego dobra. Cnoty te nie tylko zapobiegają temu, że opanuje człowieka smutek i zniechęcenie, ale także podtrzymują gotowość do tego, by aktywnie mierzyć się z trudnościami.
Dopiero z takim nastawieniem pomoc świadczona bliźnim, w tym przypadku szczególnie uchodźcom z Ukrainy, będzie nie tylko emocjonalna, ale także skuteczna, nie tylko hojna, ale i roztropna, nie tylko chwilowa, ale i długotrwała. Być może to właśnie może być cennym, chociaż nie zamierzonym darem tych ludzi dla nas: ich obecność z jednej strony pokazuje nam braki w naszej moralnej motywacji, z drugiej zaś skłania nas do tego, byśmy starali się im zaradzić. Swój charakter można wprawdzie kształtować poprzez to, że człowiek sam określa i podejmuje zadania do wykonania i je konsekwentnie realizuje. Jednak takie podejście ma pewną wadę: człowiek skłania się ku temu, by „skroić” sobie warunki pracy nad sobą na swoją własną miarę. Dopiero to, co przynosi realne życie, czyli to, co nie jest od nas zależne i nie zostało przez nas zaplanowane, a co dodatkowo zaburza nasze utarte zwyczaje i styl życia, konfrontuje nas z naszymi prawdziwymi motywacjami i stanem naszego wnętrza. Właśnie w takiej sytuacji, jak ta obecna, możemy dowiedzieć się prawdy o sobie, o tym, jacy naprawdę jesteśmy i o naszej sile woli. To życie codzienne wyznacza prawdziwie ważne zadania do wykonania i stwarza przeszkody, które należy pokonać. Właśnie w taki sposób powstaje Boży człowiek ….
Ks. Marian Machinek MSF