W mojej pamięci na zawsze pozostanie niezwykle mocne wspomnienie pewnej Eucharystii. Została odprawiona wieczorem 8 kwietnia 2005 r., a więc w dniu pogrzebu Jana Pawła II, na sporym placu w kampusie akademickim w Olsztynie-Kortowie. Kiedy powoli gasło słońce, na placu zapłonęły tysiące świec. Morze ludzkich głów nie było oświecone żadnym innym światłem. Atmosfera była wyjątkowa: głęboka cisza, przerywana tekstami liturgicznymi oraz śpiewem scholi akademickiej. Na Eucharystię przybyli nie tylko studenci i nauczyciele akademiccy, ale także władze Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. W tych dniach pojawiało się wiele takich spontanicznych inicjatyw. W jednym z kilkunastopiętrowych bloków – akademików, znajdujących się w centrum Olsztyna, studenci umówili się i wieczorem powygaszali światła w niektórych oknach, tak, że pozostałe oświetlone okna tworzyły napis „JPII” wielkości kilku pięter.
Kiedy dzisiaj wspomina się te chwile sprzed osiemnastu lat, wydaje się, że była to jakby zupełnie inna epoka w porównaniu z początkiem roku 2023. Fala hejtu i niechęci, nieskrywanej wręcz nienawiści wobec osoby Jana Pawła II opanowała polskie media oraz portale internetowe i społecznościowe, zwielokrotniona w wypowiedziach części dziennikarzy, polityków i celebrytów. Podnoszone zarzuty mają być „całą prawdą” o Karolu Wojtyle, która unieważnia jakiekolwiek jego dokonania i całkowicie go dyskredytuje. Miał on ukrywać pedofilów w sutannach jeszcze w czasie sprawowania urzędu biskupa krakowskiego, czyli w latach 1964-1978. Cień zostaje rzucony na cały Kościół katolicki, bo przecież Jan Paweł II został zaliczony do grona świętych tego Kościoła. Podnoszą się głosy nawołujące do „odmitologizowania” postaci polskiego papieża, jak to się mówi – do ”odjanopawlenia” polskiej rzeczywistości, co oznacza po prostu odarcie go z jakiegokolwiek szacunku i czci, a wraz z nim – zdyskredytowanie polskiego Kościoła.
Pomijając na chwilę napastliwy język i święte oburzenie, z jakim przedstawia się dziś szczegóły ówczesnych, rzekomo skandalicznych decyzji Wojtyły, warto spojrzeć krytycznie na sposób relacjonowania faktów z przeszłości. W obecnej antypapieskiej narracji mamy do czynienia z dwoma karygodnymi błędami, których nie może nie dostrzegać żaden krytyczny obserwator, który ma choć odrobinę świadomości historycznej. Pierwszym jest błąd anachronizmu. Słowo to ma wiele znaczeń, ale w omawianym kontekście oznacza interpretowanie faktów z odległej przeszłości bez uwzględnienia ich historycznego kontekstu oraz ocenianie ich według wiedzy i standardów współczesności. Wskazywanie na ten błąd wcale nie oznacza chęci ukrywania przeszłości. Chodzi jedynie o rzetelność w prezentowaniu wydarzeń sprzed pięćdziesięciu lat. W świetle dzisiejszej wiedzy psychologicznej o nieskuteczności terapii pedofilii, ale także o dramatycznych skutkach w psychice osób, które były molestowane w dzieciństwie, środki podjęte przed pięćdziesięciu laty przez Wojtyłę, a więc kary suspensy dla sprawców, wysyłanie ich na pokutę kanoniczną, po której umożliwiano im dalsza pracę duszpasterską w innym miejscu, czy też zakaz pracy w diecezji, bez dalszego badania losu takiej osoby, były niewątpliwie niewystarczające, niewłaściwe, wręcz błędne. Czy były takimi także w świetle wiedzy i świadomości społecznej lat siedemdziesiątych? Czy można było oczekiwać od biskupa jakiejś innej reakcji w czasach, gdy zgodnie z ówczesną wiedzą psychologiczną pedofilia mogła być poddawana skutecznej terapii, a sprawcom, którzy się takiej terapii poddali, nierzadko wystawiano zaświadczenia o skutecznym jej zakończeniu i zdolności do pracy? Właśnie lata siedemdziesiąte XX w., w których Wojtyła był metropolitą krakowskim, były czasem, w którym np. francuskie elity intelektualne (m.in. Simone de Beauvoir, Jean Paul Sartre czy Jacques Derrida) protestowały publicznie przeciw pociąganiu pedofilów do odpowiedzialności karnej, w Stanach Zjednoczonych zakładano stowarzyszenia propagujące seks z dziećmi, a w programach wielu europejskich partii lewicowych (np. w Niemczech) oficjalnie widniało żądanie depenalizacji pedofilii. Nie sposób w tym kontekście nie zapytać także o to, jak zachowywali się inni przełożeni spoza Kościół wobec sprawców molestowania nieletnich, np. w szkołach czy klubach sportowych? Czy są tam przykłady zdecydowanych zachowań, które odpowiadałyby dzisiejszym standardom? Czy Wojtyła reprezentował karygodne standardy Kościoła – instytucji, która dbała jedynie o swoje dobre imię, czy też analogicznie postępowano także w innych instytucjach? Trzeba też zapytać, komu Wojtyła miałby donieść o fakcie moralnych zachowań kapłanów? Ówczesnej władzy ludowej i działającej pod jej auspicjami ówczesnej prokuraturze? A może dziennikarzom „Trybuny Ludu”,”Trybuny Robotniczej”, bądź telewizyjnego „Monitora”? Zapominanie o tym historycznym kontekście wykrzywia perspektywę i ostatecznie krzywdzi osoby, które wtedy żyły i podejmowały decyzje, jakich wymagały piastowane przez nich urzędy. Czy rzeczywiście świętość papieża miałaby polegać na jego nieomylności lub wszechwiedzy, która by przekraczała bariery czasu?
Jest jeszcze drugi błąd, związany z czymś, co uważni obserwatorzy prognozowali bezpośrednio po upadku komunizmu w Polsce. Ostrzegano wtedy przed tym, aby przyszłe pokolenia nie przejęły narracji, którą posługiwała się propaganda partyjna. Byłoby to, jak twierdzono, pogrobowe zwycięstwo ideologii komunistycznej. Chodziło szczególnie o to, aby do dokumentów wytworzonych przez służbę bezpieczeństwa, a szczególnie przez ludzi, którzy zostali przez tę służbę złamani, zwerbowani i stali się agentami (np. agentami w sutannach), podchodzić z dużą dozą krytycyzmu. Niestety, ta obawa staje się na naszych oczach rzeczywistością. Zapisy rozmów osób skorumpowanych, nierzadko skonfliktowanych z kościelnymi przełożonymi, z prowadzącymi ich esbekami oraz ich donosy, są bezkrytycznie traktowane jako wiarygodne źródła historyczne. Ich wizja rzeczywistości jest traktowana jako miarodajna, natomiast wszelkie postulaty kontekstowego spojrzenia są postrzegane jako próba tuszowania haniebnych czynów ludzi Kościoła.
Dla wielu wierzących katolików ta nowa fala nienawiści wobec osoby Jana Pawła II jest kolejnym bolesnym doświadczeniem, nie pierwszym i zapewne nie ostatnim. Trudno być tak naiwnym, żeby nie dostrzec tego, że pragnienie wyjaśnienia przeszłości – samo w sobie jak najbardziej właściwe i nie budzące zastrzeżeń – sprzęgło się w obecnej nagonce z pragnieniem wyszydzenia ludzi Kościoła. Efektem będzie wzmocnienie uprzedzeń wobec Kościoła i głębiej – wobec wiary katolickiej oraz stworzenie stereotypu – niemalże automatycznego skojarzenia kapłańskiej sutanny z grzechem pedofilii. Czy podnoszony słusznie postulat rzetelnego przebadania dostępnych źródeł w kontekście czasów, w których powstały, może przyczynić się do korekty tej skrzywionej perspektywy?
Ks. Marian Machinek MSF