Czy piekło jest puste?

W jednym z wywiadów udzielonych na początku 2024 r. dla programu włoskiej telewizji „Che Tempo Che Fa” papież Franciszek stwierdził, że lubi wyobrażać sobie, iż piekło jest puste. Jak zaznaczył, jego wyobrażenie nie jest dogmatem wiary, ale wyrazem jego osobistej nadziei i pragnienia. To osobiste przekonanie harmonizuje z głównym motywem nauczania papieża, jakim jest miłosierdzie Boże wobec wszystkich. Skoro „Miłosierdzie to imię Boga”, jak głosi tytuł innego, wydanego w formie książkowej w 2016 r. wywiadu Franciszka, to miłosierdzie to nie może mieć żadnych granic.  O ile jednak bezgraniczność Bożego miłosierdzia należy faktycznie do centralnych przekonań chrześcijańskiej wiary, to  teza o pustym piekle już do nich nie należy. Jak to ma miejsce w odniesieniu do wielu innych tematów współczesnej debaty o wierze chrześcijańskiej, sceptycyzm wobec twierdzenia o pustym piekle bywa krytykowany jako wyraz rygoryzmu, wykrzywionego i jednostronnego obrazu Boga jako surowego Sędziego, a nawet jako dowód resentymentu wobec tych, który nie przejmują się zbytnio wiarą i żyją, jakby Boga nie było. Taka ocena jest jednak zbyt pochopna i beznadziejnie powierzchowna, bo problem jest o wiele poważniejszy.

Najpierw warto wskazać na fakt, że papież Franciszek nie jest ani pierwszym, ani też jedynym wśród teologów i pasterzy Kościoła, który wysuwa tezę o pustym piekle. Jednym z najbardziej eksponowanych katolickich teologów, głoszących podobne poglądy, był Hans Urs von Balthasar (1905-1988). Ten szwajcarski teolog kładł w swojej interpretacji nacisk na teksty Nowego Testamentu mówiące o tym, że Bóg pragnie zbawienia wszystkich i że śmierć Chrystusa przyniosła zbawienie całemu rodzajowi ludzkiemu. Jest ich wystarczająco wiele, by stanowiły pewnego rodzaju przeciwwagę dla tych fragmentów nowotestamentowych, które mówią o podwójnym kresie dziejów ludzkich: zbawieniu sprawiedliwych i potępieniu niesprawiedliwych. Wniosek, jaki von Balthasar wyprowadza ze swej teologicznej refleksji jest taki, że dokonane w Chrystusie dzieło pojednania Boga z człowiekiem zakończyło się sukcesem i że ostatecznie Chrystus przyciągnie wszystkich do siebie (por. J 12, 32) bo definitywnie zwyciężył wszystkie wrogie Mu siły.

Mieć nadzieję, że Bóg zdoła dotrzeć ze swoim zaproszeniem nawet do najbardziej zatwardziałych grzeszników, jest oczywiście całkowicie zgodne z tym, czego nauczał Jezus.  Prywatnemu wyobrażeniu papieża Franciszka może przyjść w sukurs jeszcze inne (prywatne) wyobrażenie, że u samego kresu ludzkiego życia, wtedy, gdy ustają ostatnie oddechy umierającego, Bóg raz jeszcze z całą swoją miłością zwraca się ku niemu, by zaprosić go do dokonaniu wybory nieba. I można niewątpliwie mieć nadzieję, że Bóg w ten sposób dotrze ze swoim zaproszeniem do wielu, którzy po ludzku sądząc w żaden sposób nie zasłużyli na niebo. Czy jednak wynika stąd, że Bóg na pewno przekona każdego? I czy można uzależniać „sukces” Dzieła Odkupienia i wiarę w bezgraniczność Bożego miłosierdzia od wyobrażenia, że Bóg okaże się w tym stuprocentowo skuteczny? Otóż nie! Gdyby tak było, oznaczałoby to, że Bóg ostatecznie musiałby postąpić z niektórymi ludźmi tak, jak postępuje rodzic z niedojrzałymi dziećmi, które się upierają, by pchać się w niebezpieczne sytuacje: mimo głośnych protestów bierze je na ręce i zanosi w bezpieczne miejsce. O ile w stosunku do dzieci bywa to sensowne i jest niejednokrotnie jedynym wyjściem z dramatycznej sytuacji, to w stosunku do wolnych, dojrzałych istot ludzkich oznaczałoby zanegowanie ich możliwości wolnego wyboru.

Wolność jest kluczowym Bożym darem sprawiającym, że nie jesteśmy marionetkami w teatrzyku Boga, ale świadomymi i wolnymi istotami, które mogą naprawdę decydować o swoim losie. To, prawda, że decyzje ludzkie nie są nigdy stuprocentowo wolne, bo człowiek bywa ograniczony wielorakimi determinantami. Nie są też nigdy stuprocentowo świadome, gdyż nikt nie ma pełnej wiedzy o wszystkich okolicznościach i skutkach swoich wyborów. Są jednak na tyle świadome i na tyle wolne, żeby człowiek miał poczucie sprawczości i żeby mógł ponosić odpowiedzialność za swoje postępowanie. Jedynie pod tym warunkiem ludzkie decyzje i wybory mają swoją wagę i znaczenie. Jeżeli ostatecznie człowiek nie ponosiłby za nie odpowiedzialności, to nie tylko heroiczne czyny oraz codzienne zmagania o dobro, ale także bezmiar krzywd i zła wyrządzonego bliźnim, byłyby właściwie jedynie dwoma równoważnymi sposobami ludzkich zachowań.

Kluczowe jest jednak to, że bez wolności nie ma prawdziwej miłości. Paradoksalnie więc możliwość odrzucenia zbawienia (a więc możliwość istnienia piekła) wynika bezpośrednio z tego, że Bóg jest Miłością. Gdyby Bóg chciał człowieka, wbrew jego wolnej decyzji, skłonić do miłości poprzez podstęp lub – co gorsza – zmusić go do niej, trudno byłoby myśleć o Nim jako o Kimś, kto traktuje swoje stworzenia poważnie. Obdarzenie człowieka prawdziwą wolnością stanowiło od początku ryzyko, bo do istoty wolności należy możliwość odrzucenia Boga. I chociaż jest to tragiczna możliwość, przekreślająca cały sens ludzkiego życia, nie można człowiekowi zabronić wybrania jej, jeśli nie chce się jednocześnie zniweczyć jego wolności.

Ks. Marian Machinek MSF