Czy to koniec kobiecego sportu?

Wprawdzie Paryska Olimpiada już dawno się zakończyła, jednak nie milkną jej echa, szczególnie w odniesieniu do jednej z olimpijskich konkurencji. Chodzi o kobiecą rywalizację w  boksie. Boks, jako forma walki wręcz dwóch przeciwników, należy do najstarszych olimpijskich konkurencji i był obecny już w ramach pierwszych olimpiad w greckiej starożytności. Mimo to dzisiaj jest on niejednokrotnie krytykowany ze względu na wysokie ryzyko poważnych obrażeń w czasie każdej pojedynczej walki, ale także ze względu na dalekosiężne skutki zdrowotne wielokrotnych uderzeń, szczególnie w głowę. Jednak nie to stało się źródłem najnowszej kontrowersji i nie był nim także fakt, że ta dyscyplina sportowa, kojarzona raczej z męską agresywnością, stała się w ostatnich latach również dyscypliną kobiecą. Kontrowersje wzbudził fakt, że w gronie rywalizujących ze sobą bokserek znalazły się dwie osoby, wobec których wysunięto podejrzenie, że wcale nie są kobietami. Chodzi o zawodniczkę z Tajwanu Lin Yu-Ting oraz reprezentantkę Algierii Imane Khelif. Obydwie zdobyły najwyższe olimpijskie trofea w swoich kategoriach, przy czym można było zauważyć ich znaczną przewagę fizyczną nad konkurentkami. Walcząca z Imane Khelif włoska pięściarka Angela Carini poddała walkę po zaledwie 46 sekundach, jak stwierdziła, z obawy o własne zdrowie i życie.

Sytuacja bezsprzeczne wymaga wyjaśnienia, choćby z tej racji, że cała sprawa dotyka podstawowych zasad olimpijskich, takich jak zobowiązanie do rywalizacji fair play oraz zasada równych szans. W grę wchodzą różne ewentualności. Pierwsza jest taka, że obie kontrowersyjne zawodniczki to rzeczywiście kobiety. Wprawdzie trudno ukryć, że silnie umięśnione ciało i cała zewnętrzna aparycja obydwu bokserek może być uznana za mało kobiecą, jednak samo to jeszcze o niczym nie świadczy, wobec szerokiego wachlarza przypadków mniej czy bardziej męskiego wyglądu kobiet i kobiecego wyglądu w przypadku mężczyzn. Istnieje jednak możliwość szybkiego i miarodajnego rozstrzygnięcia tej kwestii: wystarczyłoby przeprowadzić testy genetyczne oraz zbadać poziom hormonów obydwu złotych medalistek. Zastanawiać musi fakt, że podczas odbywających się w 2023 r. mistrzostw świata w boksie obydwie zawodniczki zostały zdyskwalifikowane w oparciu o badania przeprowadzone na zlecenie Światowej Federacji Bokserskiej, które wykazały u nich podwyższony poziom testosteronu oraz obecność właściwych dla męskiego organizmu chromosomów XY. Oczywiście zarówno wysoki poziom męskich hormonów, jak i obecność męskich chromosomów płciowych bywa rejestrowana u biologicznych kobiet również w przypadku różnych zaburzeń hormonalnych czy genetycznych, jednak to właśnie należałoby bezspornie wyjaśnić. Oczywistą konsekwencją tej wątpliwości byłoby powtórzenie tych badań przed dopuszczeniem do igrzysk olimpijskich. Jednak Międzynarodowy Komitet Olimpijski po prostu nie uznał poprzednich badań za wiarygodne i dopuścił obydwie zawodniczki nie zlecając ich powtórzenia. Badania miały zostać zlecone dopiero po zdobyciu przez Lin Yu-Ting złotego medalu olimpijskiego, a na ich wyniki przyjdzie poczekać jeszcze kilka miesięcy.

Druga możliwość jest taka, że mamy do czynienia z osobami dotkniętymi hermafrodytyzmem (obojnactwem), których organizmy wykazuję narządy płciowe i cechy charakterystyczne dla obojga płci biologicznych, co utrudnia lub wręcz uniemożliwia jednoznaczne zakwalifikowanie danej osoby do płci męskiej bądź żeńskiej. W grę może także wchodzić trzecia możliwość: zawodniczki są osobami transpłciowymi, a zatem osobami dotkniętymi dysforią płciową. Są to zatem mężczyźni, którzy czują się kobietami, ubierają się i zachowują się jak kobiety, chcą być traktowane jako kobiety i dlatego domagają się respektowania wszelkich praw przy należnych kobietom, jak np. prawo do udziału w zawodach kobiecych, a wszelkie wątpliwości wyrażane przez otoczenie postrzegają jako wyraz transfobii prowadzącej do nieuprawnionej dyskryminacji. Teoretycznie istnieje jeszcze także czwarta możliwość, że obydwie bokserki to mężczyźni, którzy świadomie wykorzystują możliwość osiągnięcia sukcesów w kobiecym boksie, które byłyby dla nich nieosiągalne, gdyby stanęli do konkurencji w męskim gronie. Oczywiście byłoby rzeczą mocno krzywdzącą, gdyby się chciało bez poważnych dowodów brać tę ostatnią możliwość pod uwagę.

Jedno jest jednak pewne: poza sytuacją, gdyby udało się jednoznacznie i bezsprzecznie potwierdzić biologiczną płeć obu kontrowersyjnych złotych medalistek, we wszystkich innych przypadkach dopuszczenie ich do kobiecej rywalizacji sportowej może stanowić precedens prowadzący do załamania się kobiecego sportu. Niezależnie bowiem od tego, kim te zawodniczki się czują, jeżeli ich ciała wykazują cechy męskie, a więc także męską siłę i wytrzymałość, to będzie to w nieuczciwy decydowało o wyniku każdej rywalizacji z biologicznymi kobietami, zwłaszcza w dyscyplinach, w których siła mięśni, zasięg ramion i moc uderzenia są decydujące. Organizowanie w sporcie osobnych konkurencji męskich i kobiecych nie wynika bowiem z nieuprawnionej dyskryminacji, ale odzwierciedla biologiczne uwarunkowania, których nie sposób ani zanegować, ani też usunąć. Wystarczy przyjrzeć się różnicom w rekordach ustanawianych przez mężczyzn i przez kobiety.

Kontrowersje wokół płci Lin Yu-Ting oraz Imane Khelif wpisują się niewątpliwie w toczącą się debatę dotyczącą genderowego rozumienia płci. Zgodnie z nim płeć biologiczna miałaby być drugorzędna, a istotna byłaby wyłącznie płeć psychologiczna, a więc indywidualne poczucie tożsamości płciowej. Jednak właśnie ta historia pokazuje wyraźnie, że w dyskursie społecznym, w kontekście podstawowej zasady sprawiedliwości w relacjach międzyludzkich nie da się uciec od płci biologicznej rozumianej właśnie jako podstawowy element samoidentyfikacji.

Ks. Marian Machinek MSF