Katolicy pod sztandarem czerwonej błyskawicy

Ten tekst ma konkretnych adresatów. Chcę się zwrócić do tych osób, które deklarują się jako wierzące i które wzięły udział w protestach po ogłoszenia wyroku Trybunału Konstytucyjnego w kwestii aborcji eugenicznej. Wiem, że jako katolicki ksiądz jestem już na wstępie na spalonej pozycji. Zarzuty są miażdżące: od tych, że jako mężczyzna nie mam zielonego pojęcia o rodzeniu i nigdy nie byłem w sytuacji kobiety, która dowiaduje się o poczęciu chorego dziecka, aż do tych, że jako katolicki ksiądz, a więc celibatariusz, nie powinienem w ogóle zabierać głosu na te tematy, a dodatkowo powinienem milczeć jako przedstawiciel środowiska zaangażowanego w politykę, a do tego jeszcze naznaczonego odrażającym grzechem pedofilii. Przyjmuję te zarzuty z pokorą i proszę, aby je na chwilę odsunąć na bok. Wiem, że ich ostrość wynika, przynajmniej częściowo, z rozpalonych do czerwoności emocji. Jednak kiedyś te emocje opadną i trzeba będzie wpisać to, co się wydarzyło w swoją wiarę, jeśli ktoś będzie chciał nadal przyznawać się do Chrystusa.

Pragnę podkreślić – jakkolwiek będą zinterpretowane moje słowa – że w żadnym wypadku nie lekceważę cierpienia i lęku kobiet, które dowiadują się o niepełnosprawności dzieci, których oczekują. Z pewnością obecna pomoc i wsparcie dla nich są niewystarczające i taka sytuacja wymaga radykalnej poprawy.

Świadom tych wszystkich przeszkód i trudności w podjęciu przeze mnie rozmowy na ten temat, mimo wszystko proszę, aby katolicy, którzy maszerowali pod sztandarem czerwonej błyskawicy, a którzy są moimi Siostrami i Braćmi w Chrystusie, rozważyli kilka pytań, które chciałbym zadać:

1) Zazwyczaj katoliczki deklarują z naciskiem, że same nigdy nie dokonałyby aborcji dziecka, nawet gdyby było upośledzone. Opowiadają się jedynie za prawem wyboru dla innych kobiet, które nie podzielają ich światopoglądu. Jednak, biorąc udział w protestach pod znakiem czerwonej błyskawicy, jaki sygnał wysyła wierząca katoliczka swoim (już urodzonym lub przyszłym) dzieciom? Czyż nie mówi im tym gestem: „Kochana córeczko, kochany synku, nigdy nie pozwoliłabym zrobić ci krzywdy, bo kocham cię nad życie! Nigdy też nie dokonałabym aborcji, nawet, gdybym dowiedziała się w czasie ciąży o twojej ciężkiej chorobie. Ale gdybyście byli dziećmi w łonie innej mamy i bylibyście poważnie chorzy, i ta inna mama zadecydowałaby, by was zabić, nie sprzeciwiłabym się temu. Pozwoliłabym na to, bo szanuję jej prawo do wolnego wyboru, do tego czy chciałaby was mieć, czy nie”.

2) Drugie pytanie jest jeszcze poważniejsze: Biorąc udział w protestach pod znakiem czerwonej błyskawicy, do jakiego prawa dotyczącego przerywania ciąży przykłada się rękę? Organizatorom tego protestu nie chodzi o żaden aborcyjny kompromis, ale o prawo do dokonania aborcji bez ograniczeń rozumiane jako prawo człowieka. Nikt tego nie ukrywa i takie są też wznoszone hasła i transparenty. W tym miejscu aktywistom spod czerwonej błyskawicy nie sposób odmówić konsekwencji. Powodem uznania prawa do aborcji eugenicznej jest przecież – niewątpliwe i doprawdy głębokie! – cierpienie kobiety. Kto jednak zdoła zmierzyć wielkość cierpienia? Czy nie może być tak, że cierpienie i lęk nastolatki, która zaszła w ciążę i nosi w swoim łonie zdrowe dziecko, którego jednak nie chce, jest większe, niż cierpienie doświadczonej matki, której kolejne dziecko jest zagrożone ciężkim kalectwem? Dlaczego odmówić jej wolnego wyboru? Czyż nie byłoby to niesprawiedliwe? Biorąc udział w marszach środowisk proaborcyjnych, wierzący katolik – chcąc czy nie chcąc i niezależnie od tego, jakie są jego osobiste motywacje – w pewnym sensie zmienia front: przestaje już być zwolennikiem postawy przyjaznej życiu („pro life”), a staje się zwolennikiem postawy akcentującej prawo wyboru między życiem a śmiercią („pro choice”). Oznacza to ostry konflikt z jednym z fundamentalnych przekonań moralnych wiary katolickiej, jakim jest szacunek dla życia każdego niewinnego człowieka od pierwszej do ostatniej chwili jego życia.

3) Trzecie pytanie dotyczy wpływu tych wydarzeń na osoby, które na fali emocji zupełnie nie są brane pod uwagę. Biorąc udział w protestach pod sztandarem czerwonej błyskawicy, jaki sygnał wysyła osoba wierząca ludziom niepełnosprawnym, dotkniętym schorzeniami, które zgodnie z obecnym prawem mogłyby stanowić podstawę ich aborcji? Jeżeli to właśnie choroba lub ciężkie upośledzenie ma być powodem aborcji, to już urodzeni z ciężkimi upośledzeniami i poważnymi chorobami, których rodzice nie abortowali, na dłuższą metę będą nosili piętno nie w porę wyeliminowanych, a ich matki – miano osób, które decydując się na ich urodzenie, fundują całemu społeczeństwu poważne obciążenie. Mimo gwałtownego sprzeciwu, jaki wzbudza takie stwierdzenie, nie da się po prostu pogodzić przed-urodzeniowej selekcji z post-urodzeniową solidarnością.

Nie mam zamiaru oskarżać nikogo. Sądzę jedynie, że czynne poparcie protestów pod znakiem czerwonej błyskawicy przez katolików jest czymś więcej, niż tylko gestem solidarności z kobietami, znajdującymi się w trudnej sytuacji. Warto zapytać do czego się takie osoby – może bezwiednie – przyczyniają. Świat, który na naszych oczach jest konstruowany – niestety z czynnym poparciem wielu katolików – nie będzie światem szacunku i tolerancji dla wszystkich. Na pewno nie dla najsłabszych.    

 

                                                                                                          Ks. Marian Machinek MSF